Następnym przystankiem na naszej trasie wzdłuż zachodniego wybrzeża Bałtyku jest Rekowo. Gospodarstwo Agroturystyczne w Rekowie wybraliśmy z broszurki wyprodukowanej przez powiat gryficki. Swoją drogą bardzo pożyteczna inicjatywa. Gospodarstwo chwali się zwierzętami więc mieliśmy nadzieję na trochę więcej wskazówek dla początkujących rolników-hobbystów.
Zwierzątka były, kury, kaczki, owce i kozy. Niestety, kiedy chcieliśmy kupić trochę twarogu i jaj od gospodyni okazało się, że kury nie niosą, twaróg jest trzydniowy i możem kupić dżem domowej roboty ze śliwek albo truskawek. Coś trzeba na śniadanie zjeść więc czemu nie. We wsi niestety nie znaleźliśmy żadnej piekarni czy chociażby małego sklepiku przydomowego. A po otwarciu dżemiku okazało się, że bliżej mu do wina owocowego. Zostawiliśmy słoik. Domek, którym noclegowaliśmy nie był zły. Trochę się dziwnie czuliśmy bo to przerobiona stodoła i pokoje są na 6 osób. Kuchnia słabo wyposażona w porównaniu do pensjonatu pana Tadeusza. Na szczęście ogrzewanie działało więc było gdzie grzyby suszyć.
Drugiego dnia doszliśmy do wniosku, że chyba wiemy dlaczego kury przestały znosić jajka. Ponieważ nasze okno wychodziło bezpośrednio na wybieg dla zwierząt oczekiwaliśmy, że co rano będziemy budzeni przez pianie koguta. Ale to my byliśmy na nogach wcześniej. Zwierzaki widzieliśmy dopiero w okolicach godziny 9. A to zdecydowanie za późno dla kury. Kura potrzebuje 10 godzin światła dziennego, żeby wyprodukować jajko (cykl trwa 25 godzin). Owce wyglądały, jakby nie były strzyżone w tym roku, a jedna z nich nawet kulała, co jest bardzo złym znakiem. Najgrożniejsze choroby owiec zaczynają się od racic. Koza okazała się bardzo przyjacielska i żebrała pod oknem.
Nie udało nam się też zbyt długo porozmawiać z gospodarzami, któzy wyglądali jak ja pewnie bym wyglądała gdyby mi KAZAĆ pracować na roli. Gdy poszliśmy do gospodyni to się okazało, że ją obudziliśmy. Powiedziała, że zawozi dzieci do szkoły o szóstej rano i zasnęła nad książką. Pana gospodarza wiedzieliśmy dwa razy. Nosił kapelusz jakby się wyrwał z planu filmowego Wesela Wyspiańskiego. Jednym słowem wydawało nam się, że są to ludzie, którzy chcieli mieszkać na wsi słodkiej i sielankowej, ale nie bardzo nadążają za wszystkimi obowiązkami, które za tym idą. To dla mnie też znak, że jeśli ja nie czuję powołania, a jedynie lubię świeże jajeczko od czasu do czasu, to może przeprowadzka na wieś nie jest najlepszym wyjściem. Jak mawiają niektórzy, nie trzeba kupować mleczarni, żeby napić się mleka. Jeśli chodzi o prospekt pracy w pobliskim Koszalinie bo nawet nie wygląda to czarno. Wprawdzie dotarliśmy do Koszalina w niedzielę i ulice swieciły pustkami to jednak miasto wyglądało przyjemnie. Ładne, kolorowe i czyste. Z zabytkami, kinem, szkołami językowymi i Instytutem Ziemniaka. Koszalin niniejszym znalazł się na liście potencjalnych miejsc na stałe siedlisko.
No comments:
Post a Comment