Sunday 26 April 2009

Ser i jak to się robi

Nie mamy krowy i nie mamy kozy, a mamy chęć na twaróg i inne sery. Nie chcemy ich kupować w ponurych polskich sklepach więc postanowilismy zapisać się na kurs robienia sera. Niestety Anglicy nie słyszeli nigdy o twarogu i najbliższym jego odpowiednikiem tutaj jest serek wiejski. Polacy czują pewnie ukryty sarkazm w tym zdaniu. Serek wiejski do twarogu ma się tak jak tanie wino jabłkowe do cydru. Niby obydwa z jabłkami i alkoholowe ale zupełnie z innej bajki.

Dlatego parę tygodni temu z dziesięcioma litrami mleka w bagażniku, wyruszyliśmy skoro świt na nauki do znanego już nam kolegium w Cheshire. Na dzień dobry zaserwowano nam standardowe opowieści o higienie i bezpieczeństwie. Potem wskoczyliśmy w gustowne ubranka i wio na salę.
Mleko trzeba w pierwszej kolejności podgrzać, powoli, do temperatury 32 stopnie Celsjusza. Tłoczymy się przy trzech czynnych grzejnikach elektrycznych. Jeden okazuje się nie działać. Po godzinie prowadzący poddaje się i udostępnia nam inne palniki, gazowe, w sali obok. Od razu lepiej.
Jak już mleko jest ładnie podgrzane dodajemy do niego podpuszczki. Jeśli ktoś lubi ser ale nie chce wiedzieć skąd się bierze podpuszczka proszę od razu przejść do następnego paragrafu. Podpuszczka to enzym trawienny, który znajduje się w dużych ilościach w śluzówce żołądka cielęcego. Na szczęście dla Simona-wegetarianina jest też podpuszczka pochodzenia roślinnego (sok z fig) lub syntetyczna. Mleko dostało porcję bakterii a my możemy na dwie godziny wyjść bo stara ludowa prawda mówi, że jak się na garnek patrzy to woda w nim się nigdy nie zagotuje – to pewnie dlatego palniki przestały działać, za dużo ludzi patrzyło na nie naraz. Idziemy wszyscy na herbatę i plotki. Plotkowanie musiało zawsze być nieodzowną częścią robienia sera. Ja i Simon czujemy się trochę jak z innej planety słuchając jak to ktoś tam jeździ z owcami na wystawy, ktoś inny nie wiedział, że takie miasto jak Bolton w ogóle istnieje. Przesadzam trochę, jednak większość ludzi na kursie to szczęściarze z wielkimi domami, gospodarstwami i nosami wyżej od brody. Kiedy usłyszeli, że w Bolton nie ma supermarketu Waitrose zrobili takie miny jakbyśmy im powiedzieli, że elektryczność jeszcze do nas nie dotarła. Nie zmienia to faktu, że nadal nie wiedzą co to jest twaróg. Podczas drugiej przerwy – po zapodaniu bakterii ucinamy sobie pogawędkę z prowadzącym, który został sam na placu boju i miesza we wszystkich pojemnikach. Okazuje się być trochę Polakiem bo jego dziadkowieze strony mamy są Polakami i wyemigrowali do Polski po drugiej wojnie światowej. Niestety ani jego mama ani on sam nie mówią po polsku wcale.

Mleko nam ładnie zgęstniało i możemy teraz tę fantastyczną równiótką galaretę pokroić na małe cząsteczki. W zależności od tego jaki ser chcemy uzyskać tak drobno siekamy galaretę.
A potem już tylko ściskamy, odlewamy wodę, ściskamy, odlewamy i tak w kółko.
Zabrakło nam czasu na dokończenie wszystkiego w szkole bo trzeba zajmować się nie tylko własnym mlekiem ale też pomagać przy tych 45 litrach "szkolnych". Mojej mamie pewnie włos na głowie się zjeży jeśli powiem, że cała serwatka została zlana do kanału. Normalnie można nią karmić świnie ale my takowych nie posiadamy. Trochę serwatki wzięliśmy do domu na spróbowanie. Do domu wzięliśmy też niedokończony ser.
Z 10 litrów sera powstaje tyle... A to jeszcze jest przed odciśnięciem całej wody!
Z 45 litrów należących do szkoły sera jest ciut więcej :-)

Tuesday 14 April 2009

Zaległości zaorane

W święta to mi najlepiej wychodzi obijanie się i pieczenie ciast. A potem ich jedzenie i z pełnym brzuchem obijanie się itd itd. Nic dziwnego, że zaległości są i nawet cztery dni wolnego nie pomogły, żeby je nadrobić. Dlatego w tym tygodniu to chyba będzie truchcikiem. A tak swoją dorgą to ciekawe, że w kraju tak laickim jak Anglia Wielki Piątek jest wolny. Pewnie gdyby zapytać przeciętnego Anglika to miałby problem z wyjaśnieniem, o co chodzi z tą Wielkanocą. Ważne, że jest kilka dni wolnego. Wielkanoc to czas na zakupy i takie małe wakacje.
Ściągam jednak mój moherowy beret bo się niepotrzebnie głowa w nim poci i głupie teksty przychodzą do głowy.
Czapki z głów i na pole. Poprawnie powinnam napisać w pole ale wtedy nie ma przyczynku do dyskusji czy wychodzimy na pole czy na podwórko. Dawno temu przerabiałam ze znajomymi wyjścia na pole, na podwórko i opcja wyjścia na zewnątrz jest jedyną bezpieczną choć nie jedyną słuszną.
My jednak dosłownie wybraliśmy się w pole. Wczesną wiosną, zapaleni wielbiciele starych traktorów i precyzji zbierają się w okolicach Rainford i popisują z jaką dokładnością są w stanie zaorać pole. Linie mają być równiótkie, trawa nie ma prawa nigdzie wystawać, a to wszystko na czas.
Czerwona żabka o tęsknych oczach:

Niektórzy mieli pomocników pomagających utrzymać właściwy rytm pracy - psy na traktory!