Sunday 28 October 2007

Pracowite pszczółki

Najnowszy pomysł Simona, a właściwie stary pomysł tylko uśpiony, na samowystarczalność to założenie uli. Nie jednego ula ale co najmniej dwóch. Jak podają podręczniki najlepiej jest mieć co najmniej dwa bo wtedy na wypadek wyklucia się drugiej królowej można ją oddzielić i umieścić w tym drugim i nie stworzy ona wrogiego obozu. Przy okazji ja sama nauczyłam się czegoś więcej niż to, że pszczoła jak użądli to zginie. I dobrze jej tak.
Z zakupem sprzętu, pszczół, królowej i samych uli nie spieszy nam się bo nie mamy jeszcze gdzie ich pstawić. Poza tym zima za pasem więc pszczoły powoli układają się do snu. Zanim jednak zainwestujemy czas i środki w tę przygodę Simon skontaktował się ze starymi wyjadaczami miodu i pewnej niedzieli pojechaliśmy pogadać i sprawdzić wytrzymałość naszych nerwów w zetknięciu oko w oko (hmmm 50 tysięcami par oczu tak naprawdę) z pszczołami. Test miał przejść tylko Simon jako główny zainteresowany. Jednak gdy już przyjechaliśmy na miejsce okazało się, że pani domu również założyła ul i pożyczy mi swój strój.
Pojechaliśmy na pobliską farmę, gdzie nasz przemiły fachowiec i jego brzęcząca gromadka rozgościli się z kilkoma małymi chatkami.
Byliśmy ubrani i zapięci bardzo dokładnie. Pointruowano nas też, gdzie najczęściej pszczoła może się schować i gdy wykonamy niewłaściwy ruch ukąsić (dla ciekawskich – zgięcie ręki tudzież nogi – tuż za kolanem).
Ustawiliśmy się z tyłu ula i ...pierwsza pokrywa została otwarta.
Pszczoły zostały „otumanione” dymem więc poruszały się ślamazarnie. Jednak gdy zdjęta została druga warstwa i dotarliśmy do złoży miodu ruch stał się zdecydowanie bardziej nerwowy. Pomimo ochrony czułam się nieswojo gdy uderzały o siatkę, dwa centymetry od moich oczu. Ale żadne z nas nie spanikowało. Tak więc teraz wybierzemy się na spacer po pobliskich farmach, żeby przekonać jednego z ich właścicieli, że warto udostępnić nam kawałek ziemi za kilka słoików słodkiego i płynnego złota.
A poniżej moja niepewna mina i pszczoły wokół swego skarbu w zbliżeniu.

Tuesday 16 October 2007

Wrześniowe wystawy sklepowe

Miałam wczoraj okazję szwędać się po Liverpoolu i oglądać postęp prac nad całkowitą przemianą tego miasta z robotniczo-portowego w kulturalne. A to wszystko dlatego, że w przyszłym roku Liverpool będzie dzierżyć tytuł Europejskiej Stolicy Kulturalnej. Oczywiście można tutaj się kłócić czy wybór był trafny ale ja jestem tylko gościem ;-) a raczej gościówą więc może nie wypada mi tego oceniać. Pożyjemy zobaczymy. A oceniać i to krytycznie i sarkastycznie będę.
Mnie natomiast zaintrygował sklep, w którym wszystkie pomieszczenia, a było ich cztery albo pięć, były wypełnione bożonarodzeniowymi drzewkami, ozdobami, bombkami, lampkami, dekoracjami na elewacje i kominki oraz bandą Mikołajów, reniferów, aniołów itd itp.
I z przykrością muszą stwierdzić, że spóźniłam się z tą notką o conajmniej trzy tygodnie. Okna sklepów są udekorowane takimi motywami już od połowy września. Można kupić pudding świąteczny, zestawy prezentów i kartki.
Być może się mylę ale wydaje mi się, że w Polsce czeka się z ofertą świąteczną do 2 listopada. Tutaj nie obchodzi się ani Wszystkich Świętych ani Wszystkich Zmarłych a jest za to Halloween i Guy Fawkes, który próbował wysadzić parlament (5 listopada). I jedno i drugie święto raczej jest wesołe – chyba, że komuś fajerwerki wyrwą palce albo rękę – stąd nie ma czekania aż do listopada.
Miło było spędzić 20 minut w bożonarodzeniowym sklepie. Trochę tak jakby się człowiek przeniósł w czasie. Ale i tak będę czekała z utęsknieniem na polskie pierogi i barszcz i będę unikała rozbrykanej młodzieży z kapiszonami i innymi wybuchowymi materiałami.

A sklepy wyglądają mniej więcej tak:

Monday 8 October 2007

Kloaczno-pekapowskie wspomnienie z wakacji

Odwiedziliśmy w tym roku Zakopane bo zamarzyły nam się wysokie góry, piekne widoki, trochę wysiłku i oscypek w nadmiarze ;-). Góry widzieliśmy tylko przez chwilę bo zachmurzenie było duże, wysiłku tylko trochę bo buty moje książęce stópki zdarły w trymiga i jedynie oscypek nie zawiódł.
I nie zawiodły PKP – mój ulubiony „worek treningowy”. Chociaż, co ja poradzę, że oni sami się proszą o to, żeby oberwać?
Zdjątko poniżej, chociaż z odblaskiem, to jednak jasno pokazuje, że kobiety nadal nie są traktowane na równi z mężczyznami. Przynajmniej nie na stacji PKP w Zakopanem.
Czy to jest zemsta za to, że kiedy stałyśmy w kolejce za szarymi komórkami, mężczyźni stali w kolejce za sikaniem na stojąco?
Załóżmy jednak, że coś takiego jak równouprawnienie nie jest jeszcze znane w kręgach kolejarskich. Sprawdziliśmy więc jak się mają usługi serwowane przez PKP bo na tym powinni się znać. I muszę przyznać, że zdziwienie to za mało. To było porażające zdziwienie ;-)
Otóż, żeby wydostać się z Zakopca trzeba albo wstać skoro świt – pierwszy pociąg odjeżdża o 5.34, albo zmarnować cały dzień bo kolejny odjeżdża w samo południe i jest na miejscu krótko przed szesnastą. Co w tym dziwnego?
Po pierwsze, spójrzmy na dwa poranne pociągi – obydwa odjeżdżają o 5.34. Jeden zawiezie nas do Krakowa z przesiadką a drugi bez. Obydwa są osobowe na całej trasie. Ale o dziwo, ten z przesiadką dowiezie nas szybciej niż ten bez przesiadki!
Po drugie, czas przejazdu koszmarną „zakopianką” autobusem PKS to 2,15h. A w prywatnej firmie dwa kroki dalej 2,10! Jak to możliwe, że jazda pociągiem trwa 3,5h, w porywach 4 godziny a autokarem 2,15h?
Dla równowagi porcja narzekania na brytyjskie pociągi. Wybraliśmy się raz pociągiem do Manchesteru. To znaczy chcieliśmy się wybrać. Pociąg przyjechał spóźniony a gdy już się pojawił, konduktor nie pozwolił nikomu wsiąść bo powiedział, że już nie ma miejsc – kilkanaście osób stało ale miejsca mieli jeszcze tyle, że spokojnie wepchałby ze 30 chłopa, 35 babek i 40 Japończyków w Tokio. Nie pomogło tłumaczenie, że następny pociąg jest dopiero za godzinę. Konduktor nie wpuścił nikogo i pociąg odjechał. A my zostaliśmy jak te leluje na peronie.

Tuesday 2 October 2007

Sale Water Park i Pennington Flash

Korzystając z ładnej jesiennej pogody (strach tak o tym otwarcie pisać bo zaraz pewnie zniknie) odwiedzamy miejsca, gdzie można z ukrycia ale jednak z bliska obserwować ptaki.

W sobotę odwiedziliśmy Sale Water Park, gdzie chyba po raz pierwszy w życiu widziałam czaple na wolności. Zrobiłam fotkę ale ponieważ ptak to płochy dlatego trzeba go znaleźć na tym zielonym tle. Przy okazji wiemy gdzie można się wybrać jeśli chce się zobaczyć psy wielkości młodej krowy - nowofunlandy - ciągnące swoich właścicieli.

W niedzielę natomiast pojechaliśmy do miejsca, które przed dojściem do władzy Żelaznej Damy czyli Margaret Thatcher było miejscem składowania odpadów górniczych. Thatcher zamknęła niemal wszystkie kopalnie w kraju ale na szczęście nie zostawiła nieużytków. Wiele z takich miejsc zostało zamienionych na parki. Jednym z nich jest Pennington Flash. I tutaj miałam okazję zobaczyć bandę gili, których już dawno nie widziałam w Polsce i stęskniłam się za nimi. Widać wyemigrowały za tysiącami Polaków ;-) A już tak na marginesie Małgośka Thatcher jest obecnie baronową. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam w gazecie, że mowa o baronowej Thatcher to nie byłam pewna czy to ta sama osoba.