Thursday 7 January 2010

Gdybym nie zobaczyła to bym nie uwierzyła

I nie uwierzyłabym nie dlatego, że moja wiara ostatnio jest daleko od średniej krajowej ale dlatego, że to przechodzi wszelkie pojęcie.
Śnieg spadł w nocy z poniedziałku na wtorek. Obudził nas jednak nie cichutki puch ale taksówkarze, którzy utknęli na naszej ulicy i usuwali śnieg łopatą skrobiąc chodnik niemiłosiernie.
"Jak ładnie i biało" - pomyślałam.
"Dzień wolny od pracy" - powiedział Simon.
Jak pragnę zdrowia, do 8 rano, kiedy to szykuję się do pracy, ulice były już ładniezasypane a pługu ani widu ani słychu.
Główna droga wyglądała tak:

A nasza uliczka tak:

Autobusy odwołane, a chodniki nieodśnieżone więc nawet nie mam jak iść do pracy bo zajęłoby mi to pewnie ze dwie godziny jak nic.
Dzwonię do kumpeli. Zasypana ale mieszka bliżej więc idzie do pracy.
Dzieciaki szaleją, zrywają tablice drogowe i używają jako sanek. Ludzie panikują i wykupują ciepłe gacie i chleb w sklepach - ci, którzy dali radę się wygrzebać. Szkoły zamknięte. Nie kursuje żadna komunikacja miejska. Lotniska zamknięte. PANIKA!
Historie, jakie ludzie sobie opowiadają są tak śmieszne, że aż straszne. To, jak oni nie radzą sobie ze śniegiem jest przerażające. I nie mówię to o zamknięciu lotniska, jak to miało miejsce przed Bożym Narodzeniem. A jeśli jeszcze pomyślimy, że globalne ocieplenie oznacza więcej takich zim.
Dzisiaj mijają już trzy dni od najgorszych śniegów, temperatura jest na tyle niska, że śnieg nie topnieje. A to, co mnie najbardziej wkurza to fakt, że nikt, ale to absolutnie nikt, nie odśnieża chodnikó i dróg. Nasza droga jak była zasypana tak nadal jest. Urzędy miasta już ogłaszają, że skończył im się żwir i sól. To jest jakieś kolosalne nieporozumienie. Nie widziałam ani jednego pługu na drodze - i poza nią.
Staram się nie denerwować chociaż to jest niezmiernie trudne. Moje damskie, a przede wszystkim polskie, szare komórki nie są w stanie przetrawić takiego podejścia.
To jak w dowcipie o mężczyźnie, który wspiął się na kobietę i czekał na trzęsienie ziemi. Anglia czeka na wyższe temperatury.
A moje noworoczne postanowienie to nigdy więcej nie marudzić i narzekać na ZTM. Kochane ZTM wysyła pługi w środku nocy, a ciecie odśnieżają ścieżki skoro świt.
Póki co, korzystając z kilku wolnych godzin w środku tygodnia wybraliśmy się na spacer do parku.







Sunday 3 January 2010

Tradycyjnego ciasta świątecznego instrukcja obsługi krótka

Co roku, to znaczy od lat trzech, kiedy przychodzą święta wiem, że ominie mnie część angielskiej tradycji, jaką jest bożonarodzeniowe ciasto - rich fruit Christmas cake. Omija mnie bo głównym składnikiem tego ciasta są rodzynki, koryntki i sułtanki czyli według mnie "suszone muchy". Brrr! Obrzydlistwo! W tym roku postanowiłam przechytrzyć tradycję i zrobić to ciasto zastępując "muchy" innymi suszonymi owocami jak figi, śliwki, morele, daktyle, żurawina, jagody i co tam mi jeszcze w ręce wpadło. To wszystko i tak się moczy w rumie albo brandy przez tydzień więc nie wiem jak ktokolwiek może zauważyć różnicę.
Ciasto przygotowuje się 6-8 tygodni przed świętami i przez ten czas ciasto dojrzewa podlewane znowu alkoholem. Stąd też pewnie ciężar tej słodkości. Samych suszonych owoców jest dobrze ponad kilogram.
Dla mnie najciekawsza część to dekorowanie ciasta więc postanowiłam zdać instrukcjo-relację (nowa forma reporterska cha cha cha).
Ciasto jest najpierw otulane w marcepanie. Sytuację mam o tyle wygodną tutaj, że nie muszę tej masy sama robić. Jest lepsza gdy się ją przygotowuje od początku własnoręcznie ale to już byłoby za duże szaleństwo dla mnie. Dlatego kupuję gotową masę marcepanową. Rozwałkowuję ją i najpierw wycinam okrąg wielkości ciasta:

a następnie pasek o jego wysokości i długości równemu obwodowi - miarka krawiecka się przydaje. Otulone ciasto wygląda tak:

Teraz czas na wartwę cukrową. Ta jest oryginalnie biała ale można ją kolorować wszystkimi kolorami tęczy. Ja w tym roku zrobiłam dwa ciasta. Pierwsze udekorowałam cukrowymi płatkami śniegu, a drugie było zielone bo postawiłam na nim słodkie choinki.
Masę cukrową rozwałkowujemy - ja raczej cienko bo to słodycz nieziemska. Sztuką jest potem przełożenie tej płachty cukru na ciasto. Mi za pierwszym podejściem przykleiła się do stołu więc trzeba było wałkować od nowa. 

 A potem można już dekorować czyli wycinać śnieżki, kulać bałwanki i co tylko się żywnie podoba.

To jest gotowe ciasto numer jeden. Ciasto numer dwa to lasek z bałwankiem a la Godzila poniżej.

 Ciasta nie ma co trzymać i trzeba go jeść.


 Mniam mniam.