Thursday 27 September 2007

Rainford Show czyli o warzywach z miłością

Jeszcze we wrześniu mieszkańcy Rainford mieli okazję pochwalić się swoimi produktami – warzywami, owocami, ciastami i kwiatami na corocznym pokazie Rainford Show. Brzmi to dumnie ale Rainford to taka malutka mieścino-wieś, która niestety ostatnimi miesiącami pojawiała się w prasie polskiej i brytyjskiej z mniej chlubnego powodu. To tutaj zginęła Polka podpalona przez najprawdopodobniej swojego zazdrosnego narzeczonego.
Dlatego ja lekko poprawię public relations tego gościnnego miejsca i napiszę, że takich marchewek i cebul to nigdzie indziej nie znajdziecie ;-)
I żeby pokazać ich wielkość w perspektywie załączam zdjęcie własnej osoby na tle tychże. I żal ściska serce, że przyjdzie Unia Europejska ze swoimi regulacjami i wszystko wyrówna. Bo marchewki muszą być podobnej wielkości, a jabłka pasować do kartonowych pudełek i specjalnych krajalnic, które wycinają za nas ogryzek.
Nie żebym była nagle przeciwko EU ale widzę tutaj parę rzeczy, które sprawiają, że mam ochotę krzyczeć do polskich rolników, żeby się nie dali wsadzić w ramki. A do polskich konsumentów, żeby nie dali się omamić ładnym i kolorowym opakowaniom. Bo pomidorki pakowane po sześć sztuk na osobnych tackach są ładne o poręczne ale sprowadzane z Portugalii i Hiszpani. Dzięki temu są dostępne cały rok ale takie trochę bez smaku i szkoda, że nie z lokalnego brytyjskiego rynku. Truskawki, których mamy zatrzęsienie w czerwcu na straganach w Polsce, tutaj kupujemy w przepięknych kartonikach w dwóch rozmiarach przez cały rok. I co z tego? Są drogie jak cholera bo musiały przejść (nie dosłownie na szczęście) długą drogę. A brytyjskie pojawiają się krótko i nie wzbudzają zachwytu. A już największy skandal jest z jabłkami. W kraju, który ich produkował tysiące ton i który słynie z cydru nie można dostać więcej niż 3-4 gatunki. Z czego jedne to takie duże, obrzydliwe holenderskie. Ja ich nie znoszę chociaż uwielbiają je ludzie reklamujący pastę do zębów bo tak ładnie się prezentują.
Myślałam, że przez to, że mieszkam w miejscowości z bazarem (co jest tutaj na wagę złota) będę miała lepszy dostęp do warzyw i owoców. A kiedy zobaczyłam ten bazar to zapłakałam. Pełno straganów z koszulkami, jeansami, tenisówkami i innymi śmieciami i JEDEN (chociaż podwójny) stragan z zieleniną. Nawet nie zrobiłam zdjęcia tak mi się zrobiło smutno.
I bardzo tęsknię za cudowną sezonowością polskich bazarków i kiermaszy. Kiedy następnym razem będziecie kupować coś u pani ze straganu uściskajcie ją ode mnie.

Wednesday 19 September 2007

Dumna Parada

Wracam po urlopie i nadrabiam zaległości kronikarskie z tego, co się działo w Manchesterze jeszcze w sierpniu. A odbyła się Pride Parade czyli Marsz gejów, lesbijek, transseksualistów, transwestytów i biseksualistów.
Teoretycznie też to już mamy w kraju. Ooops mieliśmy, dopóki ludzie otwarci inaczej nie zabronili bo to im wyglądało na promocję. Nie wiem jak w takim „promocyjnym” marszu można dostać bilet do gejlandu w jedną stronę. Żeby jednak nie wchodzić w dyskusje na temat pochodzenia homoseksualizmu opowiem o tym jak inaczej jest w Wielkiej Brytwannie.
Moja opowieść będzie subiektywna, jak wszystko na tym blogu, i wyraźnie to zaznaczam. Zaznaczam też, że zdjęcia wyszły kiepskie bo stałam daleko i na widoku stał mi policjant – mam go na prawie każdym zdjęciu. Dlatego tutaj umieściłam tylko kilka. Na stronie http://www.manchesterpride.com/ też nie ma jakichś super zdjęć, niestety.
Wróćmy jednak do samego marszu.
W Polsce chodziłam na marsze Manify, głównie dlatego, że jestem feministką i nie wstydzę się do tego przyznać. Nie po to studiowałam sześć lat z hakiem na podyplomówkę, żeby feministką nie być. Fakt, że potrafię lepić pierogi i upiec ciasto nie ma tu nic do rzeczy. A ponieważ do tych marszów dołączali również homoseksualiści dlatego nie pierwszy raz biorę udział w takim wydarzeniu.
Jednak podejście wyspiarzy może być dla nas bardzo zaskakujące nawet jeśli wydaje nam się, że jesteśmy otwarci. Na przykład przeżyłam szok gdy przyszło mi wypełniać jeden z formularzy o zatrudnienie. Podania o pracę to osobny temat i dlatego powiem tylko, że w jednym z punktów trzeba zaznaczyć płeć wypełniającego. Myślicie, że to proste pytanie? Takie czarno-białe bo albo się jest kobietą albo mężczyzną? A tu miałam do wyboru: kobieta, mężczyzna i ...transseksualista albo inna. Znaczy się mamy już trzecią płeć. I z jednej strony to super, że monitoruje się tutaj równość bez względu na płeć, wyznanie czy orientację seksualną ale z drugiej strony myślę, że osoba po zmianie płci to woli napisać, że jest kobietą albo mężczyzną bez mówienia o tym, że kiedyś miała inne drugorzędowe narządy płciowe.
Co jeszcze tu jest innego?
Otóż dużym zdziwieniem był dla mnie udział oficjalnych i poważnych instytucji w Pride Parade. Jako pierwsi w marszu szli ...policjanci. Specjalne flagi z logo Manchester Police z kolorami społeczności gejowskiej (piszę gejowskiej ale mam na myśli też lesbijki, transwestytów, transseksualistów i biseksualistów). W końcu nie oszukujmy się ale w szeregach policji na pewno są też homoseksualiści. Poza tym pokazywanie, że policja nie neguje innej orientacji oznacza, że huligani napadający na gejów nie mają co liczyć na lżejsze traktowanie bo zaatakowali kogoś mniej wartościowego.
Poza tym maszerowali – na nogach lub ciężarówkach jak podczas Love Parade w Berlinie – reprezentanci NHS czyli tutejszego NFZ. I znowu wydaje się to naturalne – im rozsądniejsze i mądrzejsze podejście do seksu ludzi, w tym gejów, tym mniejsze koszty leczenia ponosi NHS a co za tym idzie całe społeczeństwo. Inne loga to: banki, służby wiziennictwa, kościoły (trzy różne wyznania) i agencje ochorony środowiska. Niestety nie wiem czy byli to pracownicy tych organizacji czy tylko zasponsorowane ciężarówki. Ale fakt, że pokazanie logo na przykład PKO BP jako popierającego Paradę Równości jest obrazkiem egzotycznym dla polskiego obserwatora.
Ja sama stałam tam i patrzyłam na to wszystko jeszcze jak na taki trochę cyrk bo to wszystko kolorowe, roześmiane, roztańczone. Takie ładne widowisko.
Czy Brytyjczycy dzięki temu są bardziej otwarci? Czy jest to tylko kwestia ich zdystansowania i nie wpychania się z nosem w nieswoje sprawy? Bo w końcu gdyby nie zaglądać ludziom do łóżek to nie byłoby w ogóle sprawy. I z pewnością nie ma jeszcze pełnego wsparcia skoro według statystyk co piąty homoseksualista próbował popełnić samobójstwo.

Z przykrością muszę powiedzieć, że ludzie pozostają tylko ludźmi - people are people jak śpiewał świetny Depeche Mode. Wracając pociągiem spotkaliśmy czwórkę czy piątkę młodzieniaszków pijących piwo i obserwujących ludzi. Wytykali palcem tych, którzy według nich wyglądali jak geje albo lesbijki. I wymieniali się uwagami jakby można było komuś dołożyć tak, żeby nie dać się złapać czy nagrać na kamerę przemysłową. Smutne. Co ciekawe, ci młodzi ludzie ustąpili miejsca dwóm staruszkom. Czy dlatego, że były białe i pewnie heteroseksualne? A jeśli nie były?

I kilka obrazków:

Kolory Kampanii
Maszerujący przedstawiciele kościołów
Nie wszyscy bawili się świetnie ;-)
Niektórzy wspomagali się dodatkowymi nogami
I moje ulubione bańki mydlane

Monday 3 September 2007

Głośniej niż cokolwiek na ziemi

Naukowcy badają, jakie natężenie hałasu jest niezdrowe dla naszych bębenkow usznych a młodzi maja to gdzieś i ... chodzą na koncerty. Na biletach zwykle jest napisane, że uczestnik bierze na siebie ryzyko wszelkich zniszczeń i spustoszeń, jakich decybele mogą dokonać w naszych narządach słuchu ale młodzież przeciez i tak nie myje uszu więc są niejako naturalnie chronieni.

Żeby sprawdzić powyższe założenie o myciu oraz siłę rażenia polskiej emigracji wybrałam się na koncert zorganizowany przeciwko poglądom polityków rosnącej w silę partii BNP czyli brytyjskiego odpowiednika ekstremalnego skrzydla partii ceniącej ponad wszystko polską zdrową rodzinę. À propos, nie mogę się powstrzymać, żeby nie wspomnieć o krakowskim marszu Tradycja i Kultura. Maszerujący tam skini głosili, że przedstawicieli takich mniejszości jak homoseksualizm należy leczyć a nie tolerować. Nie zauważyli tylko, że w ich marszu wzięło udzial 200 osób a po stronie Tolerancji 2000 osób więc stali się automatycznie mniejszością. O slodka ironio! Tak więc podsumowując, mój udział w koncercie był obywatelskim obowiazkiem z racji ogłoszonego ostatnio planu lidera BNP, że ani jeden więcej Polak nie powinnien przekroczyć granic Wielkiej Brytwanny. Wracamy jednak do historii świższej.

Otóż rzecz dzieje się w Bolton czyli mieście o jednym z największym natężeniu mniejszości narodowych w Englii. Mniejszości żyjących koło siebie i nie przeszkadzających sobie. Obok mnie siedzi Shahla a za chwilę przychodzi jej córka Jasmine (skąd ja znam to imie ;-)). Shahla pracuje nad projektem integracji mniejszosci narodowych. Pytam od razu jaka jest jej opinia na temat Polaków. Okazuje się, że z jednej strony jestesmy niekłopotliwi bo nie rozrabiamy ale też nie integrujemy się z lokalnymi mieszkańcami, nie poczuwamy się do brania udziału w regionalnych inicjatywach czy rozwiązywania miejscowych problemów, które w końcu nas też dotykają. Cisi i spokojni, żyją sobie zgodnie z hasłem co złego to nie my. Na koncercie oczywiście nie ma żadnego Polaka.

O, jak nieprzygotowana byłam do tego testu wytrzymałości: nie wzięłam ze sobą zatyczek do uszu! Myślicie, że wyglądałabym jak kretynka? Nic z tych rzeczy. Muzycy rockowi sami noszą takie zatyczki a nam się wydaje, że to tacy twardziele.
Tak więc bez zatyczek wchodzę do pubu bo w końcu czego się nie robi dla dobra nauki. I od razu czuję się świetnie bo widzę, że z jednym udało mi się trafić: czarne ciuchy. Punkowcy są bardzo tolerancyjni i w pubie są ludzie w wieku od 16 do 61 lat, z odstajacymi uszami, z małymi oczkami, z wystającymi siekaczami i nie ma to znaczenia bo przeciez jednoczy nas cel i muzyka. Jednak Punkowcy i pan Ford, jakkolwiek ci pierwsi by nie protestowali mają coś wspólnego: możesz nosić każdy kolor, na jaki masz ochotę pod warunkiem, że jest to czarny.
Pub to dwie małe salki, z czego jedna została zamieniona na scenę, a w drugiej można podyskutowac przy kwarcie piwa. Od razu przyznaję, że jestem wdzięczna za ścianki działowe. Bez nich już dziś mogłabym zacząć uczyć się języka migowego. Na scenę pierwsza wchodzi kapela z Niemiec. To niesamowite ale nawet nie przeszkadza mi ten hałas, od którego drgaja wnętrzności, piwo się zsiada, a rozmowy nie mają najmiejszego sensu.

Sącze sobie cydr, kiedy zauważam młodego człowieka w kącie. Wygląda na to, że on założył się z kimś, że przyjdzie najbardziej nieodpowienio ubrany: na białym podkoszulku ma szydełkową kamizelkę w kolorze bliżej nieokreślonym, przystrojoną wielkim różowym kwiatem z cekinów. Rany Julek, gdyby to ode mnie zależało to by wygrał. Ale ja jestemz kraju mało urozmaiconego i (to moja opinia) mało tolerancyjnego.
Zebrałam się w sobie i postanowiłam zobaczyć jak ten cały punk tak naprawdę wyglada. Bo ja to lajkonik w tym temacie jestem. Na scenie wygina się Enforced entry czyli wielopokoleniowa kapela: syn jest wokalistą, ojciec gra na gitarze a mama, która do niedawna też grała w grupie teraz pisze pracę doktorską na temat punku w UK. Wiem bo Michelle czyli właśnie rzeczona mama na potrzeby tej pracy zrobiła wywiad z Simonem jako założycielem i perkusistą jednej z punkowych kapel lat osiemdziesiątych Electro hippies.
Nie spotykam żadnego Polaka na koncercie - w końcu zamykanie granic to już nie ich problem - oni się już załapali. A gdzie nasza narodowa pasja do opozycji i do pokazywania, że nie damy sobie w kaszę dmuchać? Może ostra muzyka i poglądy BNP nie przebijają się przez warstwę świeżo zarobionych funciaków?

I przydałoby się jakąś ilustracyję do tekstu dołączyć. Jak wygląda koncert punkowy to każdy albo wie albo może sobie wyobrazić: czarno, hałas i dym papierosów. Dlatego zdjęcia są z koncertu na świeżym powietrzu i pokazują tradycyjny taniec brytyjski: Morris Dance. Chociaż ich stroje wyglądają trochę dziwnie należy im wybaczyć bo w tym kraju nie ma czegoś takiego jak tradycyjny strój narodowy. My mamy kujawskie, mazurskie, krakowski i inne stroje a tu nic. Muszę przyznać, że muzyka jest równie prosta jak stroje ;-)