Tuesday 6 September 2011

Krótka historia Kamila czyli powrót na bloga

Nie było mnie tutaj bardzo długo. Aż się wierzyć nie chce. Ale wróciłam. Bo trzeba gdzieś to z siebie wszystko wyrzucać. Inaczej zbiera się na wątrobie albo powoduje wrzody żołądka. A wątroba moja padła ofiarą dziwnego ataku ostatnio. Znajomi pomyślą, że to od picia. Nieznajomi mogą mnie podejrzewać o narkotyki. A tu człowiek niewinny. Ależ czy nie wszyscy tak mówią w więzieniu?
Wróciłam. I powoli po trzęsieniu ziemi, jakim jest przybycie Małego Człowieka do naszego domostwa wraca mój sarkazm. Mózg początkowo zablokował wszystkie bodźce zewnętrzne i działał na zasadzie: pielucha, karmienie, pielucha karmienie. Teraz się odradza jak Feniks z pieluch.
Czas wybrać się gdzieś w dalsze rejony i przewietrzyć szare komórki. Poznać nowych ludzi, którzy nie pędzą za niczym. Nie jestem w stanie osiągnąć takiego stanu i zazdroszczę trochę. Odpada im mnóstwo zmartwień, które są i tak nieważne. Ale dajemy sobie wmówić, że są. Od czasu do czasu skrzecząca rzeczywistość dopada ich również, jak na przykład debit na koncie. Jednak ogólnie żyją zasadą przychodzimy na ten świat z niczym i z niczym odejdziemy.
Takich właśnie ludzi poznaliśmy w Worcester, na farmie Kite's Nest Farm. Lewicowcy i zagorzali zwolennicy rozsądnej hodowli zwierząt, zdrowego odżywiania i kultowania dzieci w nas. Rosamund i Richard to rodzeństwo prowadzące farmę. Ich mama niedawno odeszła. Do tej pory na farmie wiele zależało właśnie od niej. Teraz rodzeństwo, chociaż bardzo tego nie chce, musi doprowadzić farmę do takiej formy, aby przynosiła zysk. My skorzystaliśmy z ich gościnności i odwiedziliśmy ich podczas długiego sierpniowego weekendu.
To jest "domek" Rosamund i Richarda.
A skąd się wziął Kamil? Otóż to nasi gospodarze opowiedzieli nam jego historię.
Kamil przyjechał do Anglii, jak wielu Polaków w ciągu ostatnich lat w poszukiwaniu lepszej przyszłości. Nie znał ani słowa po angielsku poza yes i my fiend in Evesham. Wysiadł z autokaru i udał się do Job Centre czyli naszego pośredniaka. Tak się złożyło, że w tymże urzędzie pracy kilka minut wcześniej Richard złożył ofertę zatrudnienia pomocnika na farmie. Kamil był ofertą zainteresowany i został poproszony o wybranie się na farmę na nieformalną rozmowę. Richard się ucieszył, że tak szybko znaleźli kandydata i czekał niecierpliwie. I czekał. I czekał. Kamil zjawił się na farmie trzy godziny później. Biedak nie miał żadnego innego środka transportu, a na farmę było około 12 kilometrów.
Pogadali sobie panowie i Richard powiedział Kamilowi, że da mu znak czy jest zwycięskim kandydatem za parę dni. W końcu spodziewał się jeszcze kilku kandydatów. Kamil niestety, jak już wcześniej wspomniałam, nie znał angielskiego. I został na farmie, żeby pracować.
I tak pracował przez następne trzy lata.
Różnie bywało ale generalnie był bardzo pracowity. Richard powiedział, że nie znalazłby tak ciężko pracującego Anglika. Zresztą żaden na ogłoszenie nie odpowiedział.
Historia jego odejścia według Rozamund nie zgadza się z tą, którą opowiedział nam Richard więc nie będę jej cytować. Ważniejszy jest epilog historii.
Richard spotkał Kamila kilka lat później w Evesham. Kamil pracował przez czas jakiś w Tesco. Oszczedzał każdy zarobiony grosz (robił to już zresztą na farmie). Teraz jest właścicielem dwóch domów, z czego jeden wynajmuje. Angielski sen się ziścił?

Sunday 1 May 2011

Wiosenne uderzenie kolorami

Wiosna nie musi oznacza tylko wątłych, aczkolwiek pięknych pierwiosnków i przebiśniegów. W tym roku zakochałam się w primulach. Zawsze myślałam, że muszą być żółte. A tutaj feria kolorów jest niemal niekończąca się. A jeszcze odpowiednio wyeksponowane są już po prostu dziełem sztuki same w sobie.

W tym roku po raz pierwszy wybraliśmy się na wystawę kwiatów w Harrogate. Mnóstwo ludzi, masa przepięknych kwiatów i roślin. Przecudnie spędzony dzień.



Oczywiście wróciłam z nową roślinką na parapet. Moja nowa miłość to begonia Red Robin czyli Czerwony Rudzik.

Sunday 27 March 2011

Lepiej późno niż wcale

Nie zdawałam sobie sprawy wcale, że od trzech miesięcy nie zaglądałam na bloga. Straszne zaniedbanie. Zima nie sprzyjała obserwacjom, którymi mogłabym się dzielić tak od razu ale teraz podzielę się i to z nawiązką.
Bo działo się wiele tylko tak po cichu.
Myślę, że załączone zdjęcie, choć niewyraźne to jednak wiele wyjaśnia. Na zdjęciu jest nasza Kruszyna zwana Szarlotką przez Simona i Skowronkiem przez moją mamę. Nie mamy pewności czy będzie to bardziej ona czy on ale szala przechyla się na korzyść tej pierwszej. A zatem przedstawiamy, naszą Kruszynę: