Friday 27 February 2009

Piwo wróciło do korzeni ...

... czyli do zakonników. A dokładniej do krypt katedry katolickiej w Liverpoolu. W ostatnią sobotę wybraliśmy się tam na Festiwal Piwa. Festiwal organizowany co roku niezmiennie w tym samym miejscu. Niezmienny jest też problem ze zdobyciem biletów. W zeszłym roku nam się nie udało. Tym razem pamiętaliśmy i już w listopadzie zamówiliśmy bilety przez internet. I bardzo dobrze zrobiliśmy bo bilety rozeszły się w ciągu godziny dziesięciu minut.
Taka popularność nie powinna dziwić bo gdzie indziej można znaleźć w jednym miejscu ponad 200 różnych rodzajów piw, cydru i ...jak to nazwać ... alkoholowego napoju gruszkowego czyli w tutejszym narzeczu perry. Jeden z dużych producentów (Bulmers) nazywa swój produkt perry cider czym doprowadza mnie do pasji bo to tak, jakby nazwać ciasto z brzoskwiniami jabłecznikiem brzoskwiniowym.
Cydr niestety ma troche zepsutą reputację na wyspach z powodu masowej produkcji tego napoju przez Bulmersa. Kiepskiej jakości jabcok jest dostępny w dużych dwulitrowych butelkach dla wszystkich, którzy chcą się szybko i skutecznie zaprawić. I tak też to wykorzystują. Ja nieskromnie nazwę się początkującym specjalistą od cydru. Szczególnie po naszej wyprawie do Bretanii, stolicy dobrego cydru, gdzie, jak przystało na Francję-Elegancję, cydr można kupić w wersji słodkiej i wytrawnej w zależności od nastroju.
Rozpisałam się o cydrze bo to mój napój a tu przecież głównie o piwo chodzi. Piwo, które ja nazywam „płaskim” bo bardzo mało w nim bąbelków. Dla mnie sytuacja wymarzona bo zarzuciłam niemal całkowicie napoje gazowane dobrych kilka lat temu i tego się trzymam.
Nigdy nie byłam na Festiwali Piwa więc nie wiem jak to wygląda na przykład w Monachium. W Liverpoolu sam bilet to połowa sukcesu. Za okazaniem biletu dostaje się szklankę. Ze szklaneczką udajemy się do krypt, gdzie za kolejną opłatą dostajemy kartkę na piwo. Kartka wygląda trochę jak nasze kartki na cukier i mięso tylko przydział jest na jeden produkt. Za każdym razem gdy próbuję jakiegoś piwa, obsługujący skreśla kolejne kratki na talonie. I tak do wykończenia talonu. Nam się nie udało. Chociaż Anglikom się wydaje, że każdy Polak potrafi pić jak cieć i nigdy nie odczuwa zimna.
Ah, gdybyście kiedykolwiek trafili na któreś z tych piw, to poniżej nasze oceny :-):

  • Roman Black - 7 punktów na 10 (browar z Rainford - rodzinna miejscowość Simona)
  • Liverpool Passage to India - 7/10
  • Deuchars - 7/10 (browar z Edynburga)
  • Red - 6/10 (browar z Kumbrii)
  • Arizona (nie mylić z tanim winem) - 9/10 (browar z Heywood koło Manchesteru)
  • White Monk - 9/10 (jak wyżej)
  • Uncle Stu's steak pie stout - 8/10
  • Titus Black - 5/10 (słaba ocena bo i piwo z Yorkshire ;-))
  • Broadoak Moonshine (cydr)
  • Gwynt Y Draig (cydr z Walii i nagroda dla tego, kto potrafi to wymówić)
Ah, oceny to zbiorowa praca trzech osób - ja bym nie dała rady tym wszystkim szklankom. Kilku brakuje bo z upływem czasu trudno było te nazwy zapamiętać.
W Liverpoolu byłam. Cydr i piwo piłam. I tyle. Chyba za rok nie będę się pchała. Chociaż warto było, to dla mnie raz wystarczy. Na cydr to ja wolę do Francji pojechać. Ale się rozpuściłam, co?

Saturday 14 February 2009

Walentynki

Wszystkiego najlepszego dla tych, co się lubią (i tych, co się czubią bo to ponoć w parze idzie).

Nie jest ważne jak spędzasz ten dzien, ważne z kim.

Wednesday 4 February 2009

Trzy grosze w czasami recesji

Kryzys zajrzał w oczy chyba już wszystkim. Początkowo Polska broniła się dzielnie bo nasz system bankowy, chociaż przestarzały to przynajmniej kredytów byle komu nie dawał. Jednak świat to naczynia połączone i prędzej czy później zaczęło się walić również w kraju-raju.
I jak to zwykle bywa zaczęła się kłótnia, przepraszam debata, jak z tej sytuacji wyjść z jak najmniejszymi stratami. Premier rzucił monetą i wyszło mu 17 miliardów. Były premier uważa, że to właściwie on zastał Polskę drewnianą a zostawił murowaną. Każdy ma swoje racje i jako rozpolitykowany Polak chciałam dorzucić swoje trzy grosze.

Grosz 1. Przede wszystkim nie widzę powodu, dla którego mamy brać teraz przykład z Ameryki skoro cały kryzys zaczął się od chciwości Amerykanów i krótkowzroczności ich banków. Podoba mi się natomiast jeden z pierwszych ruchów Obamy, który powiedział dość i ustanowił limit, powyżej którego dyrektorzy banków nie mogą zarobić jeśli dopiero co skamleli o pomoc rządu. (A nie jest to mało na naszej skali maluczkich ludzi).

Grosz 2. Wielka Brytania rzuca perły przed wieprze i ratuje w pierwszej kolejności sektor bankowy a zaraz potem przemysł samochodowy. Trzecie w kolejce są... kasyna. Jak dla mnie wielkie znaki pytania. Początkowo posunięcia Gordona Browna budziły mój szacunek bo nawet jeśli nietrafione to przynajmniej działy się szybko. Pierwsze oznaki kryzysu i od razu rząd obcina VAT o 2,5%, żeby pobudzić zakupy przed świętami. Nie pomogło ale przynajmniej próbowali. A potem było już coraz gorzej. Wielkie dwie akcje ratowania i nacjonalizowania banków a potem ratowanie producentów samochodów. Dlaczego właśnie samochodów? Skoro ktoś decyduje się na kupno Rovera to zakładam, że zrobił porządną analizę przedsięwzięcia i proszenie teraz o kasę bo za mało się tych głupich wielich samochodów sprzedaje jest bezczelne.

Grosz 3. Jestem w tym tygodniu na zwolnieniu i słucham Radia TOK. I tamże mniej lub bardziej mądrzy ludzie opowiadają jakie to nierozsądne szukać cięć w czasie gdy Ameryka i inne kraje Zachodniej Europy ładują publiczne pieniądze w gospodarkę. Zadłużanie podatkodawców nie musi być pierwszym czy jedynym rozwiązaniem. Może lepiej najpierw poszukać cięć? I żeby udowodnić, że nie jestem jedyną, której się to nie podoba zdjęcie z najnowszej kampanii opozycji premiera Browna.
Napis: Nos tatusia. Oczy mamusi. Dług Gordona Browna. Poniżej, drobnym drukiem: Kryzys finansowy Partii Pracy. Każde dziecko w Wielkiej Brytanii rodzi się z długiem wynoszącym 17.000 funtów. One zasługują na coś lepszego.
Z szybkich wyliczeń wynika, że rodzinka przechodząca właśnie pod plakatem na dzień dobry jest zadłużona na 68 tysięcy funtów.