Sunday 27 September 2009

Kiedy pszczoły mówią Adios

Nawet doświadczonym pszczelarzom nie zawsze jest dane zobaczyć moment, kiedy pszczoły mówią: do widzenia. Znaleźć je na drzewie czy szopie to inna historia ale sam momet, kiedy decyzja zapada i nie ma już odwrotu to insza inszość.

Jestem wdzięczna, że miałam to szczęście, nawet jeśli momentami było jak u Hitchcocka.

Spokojnie kopaliśmy sobie na działce, kiedy wokół uli pojawiła się szybko rosnąca chmura pszczół. Nie wiem czy najpierw zaniepokoił mnie dziwny hałas czy sąsiad, który krzyknął, że coś się dzieje. Ule nie są ustawione na naszej działce ale 10 metrów dalej na nieużytku. Chmura rosła szybko i wkrótce była tak wielka, że przejście z jednej strony działki na drugą ozaczało przejście przez jej środek. Na szczęście skupienie czy też gęstość pszczół nie była wielka. Podeszliśmy do ula, żeby zobaczyć co się stało. Normalnie pszczoły uciekają jeśli jest im w ulu źle (ciasno, zimno) albo królowa postanawia zmienić siedzibę. Pszczoły wylewały się z ula jak woda. Niesamowity widok.

Niestety raz proces ucieczki się rozpocznie nie można go zatrzymać. Można tylko obserwować aż rój osiądzie w nowym miejscu albo zatrzyma się na odpoczynek.

Jakieś pół godziny patrzeliśmy jak czarna kula pszczół powoli przemiszcza się. Niestety minęły szopę, na którą liczyliśmy, że skusi królową. Niestety zamiast szopy wybrały drzewo w ogródku czyjegoś domu. Kula przestała się przemieszczać i zaczęła gęstnieć.

Najpierw poszliśmy porozmawiać z właścicielem drzewa, żeby uspokoić i zapytać czy możemy w razie potrzeby wejść do ogrodu i ściąć czubek rośliny jeśli nie da się pszczół strząsnąć.

Bo gry-plan w takim przypadku jest następujący: weź karton, strząśnij rój i królową do pudła i przenieś go do ula. Następnie rozłóż prześcieradło lub inny materiał, po którym pszczoły spokojnie wmaszerują do ula.

Brzmi prosto? Hmmm pszczoły trzymały się kurczowo drzewa a ja nie czułam się komfortowo podtrzymując drabinę, że już nie wspomnę ile czasu zajęło nam rozłożenie tej wielkiej drabiny i masowanie guza na głowie Simona.

Jakieś dwa kilo pszczół wylądowało wreszcie w kartonie i zostało pozostawione na noc w pudełku.

Dużo pszczół zostało na drzewie więc nie mieliśmy wielkich nadziei na to, że królowa była w pudełku. Jednak okazało się, że szczęście nam dopisało bo na drzewie nie została ani jedna pszczółka.

Teraz została prosta precedura przeniesienia pudełka i ułożenia szmacianej drogi do nowego domu. Absolutnie zapierający dech w piersi widok tysięcy pszczół maszerujacych grzecznie do ula. Grzecznie po szmatce to ula.

Thursday 10 September 2009

A to Polska właśnie (część druga i ostatnia...na razie)

Postanowiliśmy spedzić dwa tygodnie nad polskim morzem. Najlepiej w gospodarstwie agroturystycznym, żebyśmy mogli porównać wizje takiego przedsięwzięcia z rzeczywistością.

Śmiesznie było na początku, kiedy okazało się, że połowa tak zwanych gospodarstw agroturystycznych to po prostu kwatery do wynajęcia zlokalizowane w nie-mieście, i to już pozwoliło właścicielom przywłaszczyć sobie tytuł Polska Agroturystyka.

Chociaż są też miłe niespodzianki jak na przykład powiat gryficki, który wydał bardzo ładną broszurkę z takimi miejscami w swoim regionie.

Znaleźliśmy miejsce idealne w Lędzinie. Idealne bo firma Rotal postawiła na alternatywne źródła energii a to jest to co Simon lubi najbardziej. Wizja długich rozmów o panelach słonecznych i wiatrakach zaświeciła w jego oczach.

Na stronie Rotala jest adres e-mailowy więc piszemy, że bardzo byśmy chcieli zarezerwować nocleg i jak będziemy wdzieczni za podanie ceny noclegu itd itp.

Odpowiedź przychodzi po dwóch dniach, co jak na nasze polskie doświadczenia jest świetnym wynikiem.

Miły pan pisze, że w sprawie noclegów to się muszę skontaktować z panem Józefem pod numerami... Dzwonię na numery stacjonarne ale bez sukcesów. Próbuję rano i próbuję wieczorem i nic. Na drugi dzień dzwonię na komórkę. Nie chciałam tego robić bo jeśli gość nie jest w biurze (i nie odbiera telefonu stacjonarnego) to odbierze gdzieś w samochodzie i niewiele mi pomoże bez dostępu do kalendarza. Pan Józef odbiera. Niski miły głos pyta prosto z mostu:

„Wyświetlił mi się numer 0044, pani dzwoni z Austrii?”. Coś, czego chcieliśmy uniknąć czyli informowania, że mieszkamy w Anglii bo ta informacja powoduje pojawinie się dwóch dolarków w oczach przedsiębiorców, a ceny ida o 50% w górę. Wyjaśniam, że mieszkamy w Anglii i chcielibyśmy zarezerwować nocleg w Holenderskim Wiatraku (tak się nazywa ośrodek reklamowany pod parasolem firmy Rotal). Pan Józef jest u rodziny i nie ma dostępu do kalendarza. Instruuje mnie co mam zrobić: „Pani zadzwoni do biura. Powie, że rozmawiała ze mną. On tam ma kalendarz na ścianie to pani sprawdzi czy ten termin jest wolny.”

Ja cierpliwy człowiek jestem i myślałam, że ten kolejny telefon zakończy sprawę.

Moja kolejna rozmowa wyglądała mniej więcej tak (pomijam grzecznościowe zwroty, obaj panowie byli mili):

JA: Chciałabym zarezerwować nocleg w terminie od do. Czy ten termin jest wolny?

PAN: Oj, nie wiem. Mamy wycieczkę z Niemiec we wrześniu od do (inny termin niż nas interesuje więc to kompletnie zbędna dla mnie informacja).

JA: Rozmawiałam z panem Józefem parę minut temu i powiedział, że ma pan tam kalendarz na ścianie to pan będzie wiedział czy ten termin jest wolny.

Użycie autorytetu pana Józefa pomaga, pan znalazł kalendarz.

PAN: O tak, jest kalendarz. To jaki pani chciała termin?

Odpowiadam

PAN: Mamy wycieczkę z Niemiec od do ale ten termin jest wolny.

JA: Ile kosztuje nocleg i czy mogę zarezerwować przez telefon czy chcą Państwo zaliczkę?

PAN: Oj, ja nie wiem ile kosztuje nocleg, to musiałby pani z panem Józefem wynegocjować. To chyba było 50zł albo 100zł (żadna różnica!).

Odłożyłam telefon i postanowiłam nie rezerwować tam noclegu. Ładne miejsce ale wkurza mnie kompletny brak profesjonalizmu w obsłudze klienta. Znaleźliśmy inne gospodarstwo. Na zdjęciach na sieci widać w tle Holenderski Wiatrak. Tak więc może wpadniemy pogadać o alternatywnych źródłach energii. Chyba, że zastaniemy pana Józefa. Wtedy pogadamy też o obsłudze klienta.