Szczecińska przygoda nie zaczęła się dobrze. Ulica na mapie, którą wyrukowaliśmy z google, okazała się w rzeczywistości być w innym miejscu. Nic dziwnego, że kiedy pytałam przechodniów robili duże oczy. Skończyło się telefonem do hotelu i prośbą o wskazówki. Hotel jest przy ośrodku sportowym więc z okna widzieliśmy codziennie trening piłkarzy - lepsze niż telewizor z HD.
Do miasta z górki więc wiedzieliśmy, że na powrót trzeba przeznaczyć trochę więcej czasu bo będzie pod górkę.
Miasto bardzo nam do gustu przypadło. Młodzi ludzie i miejsca, gdzie można usiąść i pogadać, pierogarnia i masa małych sklepików sprzedających drożdżówki. To może wydać się śmieszne ale dzień w Polsce bez drożdżów z serem albo jabłkiem jest dla mnie dniem zmarnowanym. Anglicy kompletnie nie znają ciast drożdżowych.
Poza prężnym handlem - galeria handlowa jest zatłoczona jak Marszałkowska pierwszego maja mamy nadzieję, że gospodarka nieźle działa też, skoro stocznia szczecińska, w przeciwieństwie do gdańskiej, nie marnuje czasu na związkowe przepychanki tylko pracuje i statki buduje.
Jedyną rysą na wizerunku miasta są pijaczki włóczące się wieczorem po uliczkach i kierowcy, którym się wydaje, że jak dochrapał się BMW to jest ponad przepisami. Ale obydwie te rzeczy znajdziemy w każdym innym mieście więc nie ma co marudzić.
A jakby co, to do Berlina jest rzut beretem. Może jeszcze przyjdzie się niemieckiego uczyć?
Fontanna w pobliżu Wałów Chrobrego - ja mam słabość do fontann.
Słońce - pewnie też trochę "pomogło" Szczecinowi. Za moimi plecami Akademia Morska, chyba. A może urząd miasta? Tak czy siak bardzo ładna i stara architektura.
Widok z wieży widokowej Katedry - pan pilnujący windy nie pozwoli ominąć takiej atrakcji nawet gdybyście chcieli. Ale warto było.
1 comment:
Rzeczywiscie, Szczecin wyglada ciekawie.Niemiecki jest tutaj obowiazkowy. Kupuje sie wowczs nie drozdzowke tylko szneke z glancem:)))
Post a Comment