
Zaczyna się oczywiście od pszczół. Mówić można o nich długo bo to niesamowite istotki są. Żeby wiedzieć jeszcze więcej i dorównać meżowi kupiłam nawet książkę, "Polubić pszczoły", i chociaż autorzy pewnie nigdy na żadne blogi nie zaglądają to może ktoś im doniesie, że ich książka jest tak ciężkostrawna jak dzieła zebrane Lenina. Jest nieprzyjazna jak sztuczny miód i chociaż nigdy nie poddaję się i czytam każdą książkę do końca to w tym przypadku musiałam wziąć urlop i odłożyć ją na kilka tygodni. Jeśli ktoś chce polubić pszczoły to niech szerokim łukiem omija tę książkę.
Potem jest już tylko bardzo lepko. Pomimo ochronnych fartuchów i fachowego sprzetu miód niemal unosi się w powietrzu.
Zdrapujemy wosk specjalnym grzebykiem,

Ramki wkładamy do wirnika. I pozwalamy mu się kręcić.

Dziesięć minut później odkręcamy zawór i pozwalamy miodzikowi płynąć cichutko wprost do wiaderka.


Potem jeszcze ze dwa razy przecedzamy miód, żeby nie było w nch wosku i pszczelich nóżek i do słoików.
Do pierników i ciasta "ciepanego" będzie jak znalazł.