Dlatego ja lekko poprawię public relations tego gościnnego miejsca i napiszę, że takich marchewek i cebul to nigdzie indziej nie znajdziecie ;-)
Nie żebym była nagle przeciwko EU ale widzę tutaj parę rzeczy, które sprawiają, że mam ochotę krzyczeć do polskich rolników, żeby się nie dali wsadzić w ramki. A do polskich konsumentów, żeby nie dali się omamić ładnym i kolorowym opakowaniom. Bo pomidorki pakowane po sześć sztuk na osobnych tackach są ładne o poręczne ale sprowadzane z Portugalii i Hiszpani. Dzięki temu są dostępne cały rok ale takie trochę bez smaku i szkoda, że nie z lokalnego brytyjskiego rynku. Truskawki, których mamy zatrzęsienie w czerwcu na straganach w Polsce, tutaj kupujemy w przepięknych kartonikach w dwóch rozmiarach przez cały rok. I co z tego? Są drogie jak cholera bo musiały przejść (nie dosłownie na szczęście) długą drogę. A brytyjskie pojawiają się krótko i nie wzbudzają zachwytu. A już największy skandal jest z jabłkami. W kraju, który ich produkował tysiące ton i który słynie z cydru nie można dostać więcej niż 3-4 gatunki. Z czego jedne to takie duże, obrzydliwe holenderskie. Ja ich nie znoszę chociaż uwielbiają je ludzie reklamujący pastę do zębów bo tak ładnie się prezentują.
Myślałam, że przez to, że mieszkam w miejscowości z bazarem (co jest tutaj na wagę złota) będę miała lepszy dostęp do warzyw i owoców. A kiedy zobaczyłam ten bazar to zapłakałam. Pełno straganów z koszulkami, jeansami, tenisówkami i innymi śmieciami i JEDEN (chociaż podwójny) stragan z zieleniną. Nawet nie zrobiłam zdjęcia tak mi się zrobiło smutno.
I bardzo tęsknię za cudowną sezonowością polskich bazarków i kiermaszy. Kiedy następnym razem będziecie kupować coś u pani ze straganu uściskajcie ją ode mnie.