Z zakupem sprzętu, pszczół, królowej i samych uli nie spieszy nam się bo nie mamy jeszcze gdzie ich pstawić. Poza tym zima za pasem więc pszczoły powoli układają się do snu. Zanim jednak zainwestujemy czas i środki w tę przygodę Simon skontaktował się ze starymi wyjadaczami miodu i pewnej niedzieli pojechaliśmy pogadać i sprawdzić wytrzymałość naszych nerwów w zetknięciu oko w oko (hmmm 50 tysięcami par oczu tak naprawdę) z pszczołami. Test miał przejść tylko Simon jako główny zainteresowany. Jednak gdy już przyjechaliśmy na miejsce okazało się, że pani domu również założyła ul i pożyczy mi swój strój.
Pojechaliśmy na pobliską farmę, gdzie nasz przemiły fachowiec i jego brzęcząca gromadka rozgościli się z kilkoma małymi chatkami.
Byliśmy ubrani i zapięci bardzo dokładnie. Pointruowano nas też, gdzie najczęściej pszczoła może się schować i gdy wykonamy niewłaściwy ruch ukąsić (dla ciekawskich – zgięcie ręki tudzież nogi – tuż za kolanem).
Ustawiliśmy się z tyłu ula i ...pierwsza pokrywa została otwarta.
Pszczoły zostały „otumanione” dymem więc poruszały się ślamazarnie. Jednak gdy zdjęta została druga warstwa i dotarliśmy do złoży miodu ruch stał się zdecydowanie bardziej nerwowy. Pomimo ochrony czułam się nieswojo gdy uderzały o siatkę, dwa centymetry od moich oczu. Ale żadne z nas nie spanikowało. Tak więc teraz wybierzemy się na spacer po pobliskich farmach, żeby przekonać jednego z ich właścicieli, że warto udostępnić nam kawałek ziemi za kilka słoików słodkiego i płynnego złota.
A poniżej moja niepewna mina i pszczoły wokół swego skarbu w zbliżeniu.
1 comment:
Oj, to ja chyba za czesto nie bede tam bywala... Panicznie boje sie pszczol! :( Ale miodzik chetnie, chetnie...;)
Post a Comment