Naukowcy badają, jakie natężenie hałasu jest niezdrowe dla naszych bębenkow usznych a młodzi maja to gdzieś i ... chodzą na koncerty. Na biletach zwykle jest napisane, że uczestnik bierze na siebie ryzyko wszelkich zniszczeń i spustoszeń, jakich decybele mogą dokonać w naszych narządach słuchu ale młodzież przeciez i tak nie myje uszu więc są niejako naturalnie chronieni.
Żeby sprawdzić powyższe założenie o myciu oraz siłę rażenia polskiej emigracji wybrałam się na koncert zorganizowany przeciwko poglądom polityków rosnącej w silę partii BNP czyli brytyjskiego odpowiednika ekstremalnego skrzydla partii ceniącej ponad wszystko polską zdrową rodzinę. À propos, nie mogę się powstrzymać, żeby nie wspomnieć o krakowskim marszu Tradycja i Kultura. Maszerujący tam skini głosili, że przedstawicieli takich mniejszości jak homoseksualizm należy leczyć a nie tolerować. Nie zauważyli tylko, że w ich marszu wzięło udzial 200 osób a po stronie Tolerancji 2000 osób więc stali się automatycznie mniejszością. O slodka ironio! Tak więc podsumowując, mój udział w koncercie był obywatelskim obowiazkiem z racji ogłoszonego ostatnio planu lidera BNP, że ani jeden więcej Polak nie powinnien przekroczyć granic Wielkiej Brytwanny. Wracamy jednak do historii świższej.
Otóż rzecz dzieje się w Bolton czyli mieście o jednym z największym natężeniu mniejszości narodowych w Englii. Mniejszości żyjących koło siebie i nie przeszkadzających sobie. Obok mnie siedzi Shahla a za chwilę przychodzi jej córka Jasmine (skąd ja znam to imie ;-)). Shahla pracuje nad projektem integracji mniejszosci narodowych. Pytam od razu jaka jest jej opinia na temat Polaków. Okazuje się, że z jednej strony jestesmy niekłopotliwi bo nie rozrabiamy ale też nie integrujemy się z lokalnymi mieszkańcami, nie poczuwamy się do brania udziału w regionalnych inicjatywach czy rozwiązywania miejscowych problemów, które w końcu nas też dotykają. Cisi i spokojni, żyją sobie zgodnie z hasłem co złego to nie my. Na koncercie oczywiście nie ma żadnego Polaka.
O, jak nieprzygotowana byłam do tego testu wytrzymałości: nie wzięłam ze sobą zatyczek do uszu! Myślicie, że wyglądałabym jak kretynka? Nic z tych rzeczy. Muzycy rockowi sami noszą takie zatyczki a nam się wydaje, że to tacy twardziele.
Tak więc bez zatyczek wchodzę do pubu bo w końcu czego się nie robi dla dobra nauki. I od razu czuję się świetnie bo widzę, że z jednym udało mi się trafić: czarne ciuchy. Punkowcy są bardzo tolerancyjni i w pubie są ludzie w wieku od 16 do 61 lat, z odstajacymi uszami, z małymi oczkami, z wystającymi siekaczami i nie ma to znaczenia bo przeciez jednoczy nas cel i muzyka. Jednak Punkowcy i pan Ford, jakkolwiek ci pierwsi by nie protestowali mają coś wspólnego: możesz nosić każdy kolor, na jaki masz ochotę pod warunkiem, że jest to czarny.
Pub to dwie małe salki, z czego jedna została zamieniona na scenę, a w drugiej można podyskutowac przy kwarcie piwa. Od razu przyznaję, że jestem wdzięczna za ścianki działowe. Bez nich już dziś mogłabym zacząć uczyć się języka migowego. Na scenę pierwsza wchodzi kapela z Niemiec. To niesamowite ale nawet nie przeszkadza mi ten hałas, od którego drgaja wnętrzności, piwo się zsiada, a rozmowy nie mają najmiejszego sensu.
Sącze sobie cydr, kiedy zauważam młodego człowieka w kącie. Wygląda na to, że on założył się z kimś, że przyjdzie najbardziej nieodpowienio ubrany: na białym podkoszulku ma szydełkową kamizelkę w kolorze bliżej nieokreślonym, przystrojoną wielkim różowym kwiatem z cekinów. Rany Julek, gdyby to ode mnie zależało to by wygrał. Ale ja jestemz kraju mało urozmaiconego i (to moja opinia) mało tolerancyjnego.
Zebrałam się w sobie i postanowiłam zobaczyć jak ten cały punk tak naprawdę wyglada. Bo ja to lajkonik w tym temacie jestem. Na scenie wygina się Enforced entry czyli wielopokoleniowa kapela: syn jest wokalistą, ojciec gra na gitarze a mama, która do niedawna też grała w grupie teraz pisze pracę doktorską na temat punku w UK. Wiem bo Michelle czyli właśnie rzeczona mama na potrzeby tej pracy zrobiła wywiad z Simonem jako założycielem i perkusistą jednej z punkowych kapel lat osiemdziesiątych Electro hippies.
Nie spotykam żadnego Polaka na koncercie - w końcu zamykanie granic to już nie ich problem - oni się już załapali. A gdzie nasza narodowa pasja do opozycji i do pokazywania, że nie damy sobie w kaszę dmuchać? Może ostra muzyka i poglądy BNP nie przebijają się przez warstwę świeżo zarobionych funciaków?
I przydałoby się jakąś ilustracyję do tekstu dołączyć. Jak wygląda koncert punkowy to każdy albo wie albo może sobie wyobrazić: czarno, hałas i dym papierosów. Dlatego zdjęcia są z koncertu na świeżym powietrzu i pokazują tradycyjny taniec brytyjski: Morris Dance. Chociaż ich stroje wyglądają trochę dziwnie należy im wybaczyć bo w tym kraju nie ma czegoś takiego jak tradycyjny strój narodowy. My mamy kujawskie, mazurskie, krakowski i inne stroje a tu nic. Muszę przyznać, że muzyka jest równie prosta jak stroje ;-)
Żeby sprawdzić powyższe założenie o myciu oraz siłę rażenia polskiej emigracji wybrałam się na koncert zorganizowany przeciwko poglądom polityków rosnącej w silę partii BNP czyli brytyjskiego odpowiednika ekstremalnego skrzydla partii ceniącej ponad wszystko polską zdrową rodzinę. À propos, nie mogę się powstrzymać, żeby nie wspomnieć o krakowskim marszu Tradycja i Kultura. Maszerujący tam skini głosili, że przedstawicieli takich mniejszości jak homoseksualizm należy leczyć a nie tolerować. Nie zauważyli tylko, że w ich marszu wzięło udzial 200 osób a po stronie Tolerancji 2000 osób więc stali się automatycznie mniejszością. O slodka ironio! Tak więc podsumowując, mój udział w koncercie był obywatelskim obowiazkiem z racji ogłoszonego ostatnio planu lidera BNP, że ani jeden więcej Polak nie powinnien przekroczyć granic Wielkiej Brytwanny. Wracamy jednak do historii świższej.
Otóż rzecz dzieje się w Bolton czyli mieście o jednym z największym natężeniu mniejszości narodowych w Englii. Mniejszości żyjących koło siebie i nie przeszkadzających sobie. Obok mnie siedzi Shahla a za chwilę przychodzi jej córka Jasmine (skąd ja znam to imie ;-)). Shahla pracuje nad projektem integracji mniejszosci narodowych. Pytam od razu jaka jest jej opinia na temat Polaków. Okazuje się, że z jednej strony jestesmy niekłopotliwi bo nie rozrabiamy ale też nie integrujemy się z lokalnymi mieszkańcami, nie poczuwamy się do brania udziału w regionalnych inicjatywach czy rozwiązywania miejscowych problemów, które w końcu nas też dotykają. Cisi i spokojni, żyją sobie zgodnie z hasłem co złego to nie my. Na koncercie oczywiście nie ma żadnego Polaka.
O, jak nieprzygotowana byłam do tego testu wytrzymałości: nie wzięłam ze sobą zatyczek do uszu! Myślicie, że wyglądałabym jak kretynka? Nic z tych rzeczy. Muzycy rockowi sami noszą takie zatyczki a nam się wydaje, że to tacy twardziele.
Tak więc bez zatyczek wchodzę do pubu bo w końcu czego się nie robi dla dobra nauki. I od razu czuję się świetnie bo widzę, że z jednym udało mi się trafić: czarne ciuchy. Punkowcy są bardzo tolerancyjni i w pubie są ludzie w wieku od 16 do 61 lat, z odstajacymi uszami, z małymi oczkami, z wystającymi siekaczami i nie ma to znaczenia bo przeciez jednoczy nas cel i muzyka. Jednak Punkowcy i pan Ford, jakkolwiek ci pierwsi by nie protestowali mają coś wspólnego: możesz nosić każdy kolor, na jaki masz ochotę pod warunkiem, że jest to czarny.
Pub to dwie małe salki, z czego jedna została zamieniona na scenę, a w drugiej można podyskutowac przy kwarcie piwa. Od razu przyznaję, że jestem wdzięczna za ścianki działowe. Bez nich już dziś mogłabym zacząć uczyć się języka migowego. Na scenę pierwsza wchodzi kapela z Niemiec. To niesamowite ale nawet nie przeszkadza mi ten hałas, od którego drgaja wnętrzności, piwo się zsiada, a rozmowy nie mają najmiejszego sensu.
Sącze sobie cydr, kiedy zauważam młodego człowieka w kącie. Wygląda na to, że on założył się z kimś, że przyjdzie najbardziej nieodpowienio ubrany: na białym podkoszulku ma szydełkową kamizelkę w kolorze bliżej nieokreślonym, przystrojoną wielkim różowym kwiatem z cekinów. Rany Julek, gdyby to ode mnie zależało to by wygrał. Ale ja jestemz kraju mało urozmaiconego i (to moja opinia) mało tolerancyjnego.
Zebrałam się w sobie i postanowiłam zobaczyć jak ten cały punk tak naprawdę wyglada. Bo ja to lajkonik w tym temacie jestem. Na scenie wygina się Enforced entry czyli wielopokoleniowa kapela: syn jest wokalistą, ojciec gra na gitarze a mama, która do niedawna też grała w grupie teraz pisze pracę doktorską na temat punku w UK. Wiem bo Michelle czyli właśnie rzeczona mama na potrzeby tej pracy zrobiła wywiad z Simonem jako założycielem i perkusistą jednej z punkowych kapel lat osiemdziesiątych Electro hippies.
Nie spotykam żadnego Polaka na koncercie - w końcu zamykanie granic to już nie ich problem - oni się już załapali. A gdzie nasza narodowa pasja do opozycji i do pokazywania, że nie damy sobie w kaszę dmuchać? Może ostra muzyka i poglądy BNP nie przebijają się przez warstwę świeżo zarobionych funciaków?
I przydałoby się jakąś ilustracyję do tekstu dołączyć. Jak wygląda koncert punkowy to każdy albo wie albo może sobie wyobrazić: czarno, hałas i dym papierosów. Dlatego zdjęcia są z koncertu na świeżym powietrzu i pokazują tradycyjny taniec brytyjski: Morris Dance. Chociaż ich stroje wyglądają trochę dziwnie należy im wybaczyć bo w tym kraju nie ma czegoś takiego jak tradycyjny strój narodowy. My mamy kujawskie, mazurskie, krakowski i inne stroje a tu nic. Muszę przyznać, że muzyka jest równie prosta jak stroje ;-)
4 comments:
Cześć,
To z zatyczkami troszkę mnie zaskoczyło i nie widzę sensu takiego łomotu, skoro i tak się go tłumi...
Fajniste są te relacje i wiele ciekawych rzeczy mówią o wyspie i jej mieszkańcach. Faktycznie zaskakujesz obserwacjami. Brak mi kontaktu z Tobą, takiego bezpośredniego.
Buziaczki
Asia
Komentarz z kategorii: Inne.
Nowe zdjęcie główne (pies w łódce -dla jasności)kojarzy mi się z "Trzema panami w łódce, nie licząc psa" Jerome'a. Planujesz rejsik pod prąd Tamizy?
Ale co się stało z tym mewopodobnym ptakiem (mimo doświadczeń zawodowych, słaba jestem z ornitologii)o zdębiałym spojrzeniu?
Fantastyczny był.
Pozdrawiam
Oksana
Ciekawe obserwacje i cele badawcze :)
Z tym Jaśminem to się poczułem wezwany do tablicy :)
Cydr - ach....
wloczynet
No mi też brakuje kontaktu osobistego bo człowiek to taka społeczna istota, jak napisał Elliot Aronson. A jeśli chodzi o tego ptaka to zdjęcie zrobione zostało w Lladudno w Walii znaczy się. Lladudno wymawia się z takim holenderskim charczeniem - Hhladudno. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się dotrzeć do Walijskiej miejscowości o najdłuższej na świecie nazwie, której tu nie przytoczę bo za długa ;-)
I popieram, że z tymi zatyczkami to robienie ludzi w balona jest. Narażają się te biedne dzieciaki a oni tam sobie rzępolą w ciszy ;-)
Autorka
Post a Comment