Jeśli grób bez krzyża ale z Kubusiem Puchatkiem tylko obudził mojego moherowego bereta to doświadczenie, które za chwilę opiszę sprawiło, że ten mały człowieczek zapiszczał. Do dziś nie jestem pewna co o tym myśleć.
Rzecz z zewnąrz wygląda bardzo niewinnie. Raz na jakiś czas (najprawdopodobniej zależy to od potrzeb szkoły) Trójka Klasowa zwana tutaj governors organizuje w lokalnym klubie imprezę pod nazwą Race Night. Zabawa jest głównie dla dzieci ale dorośli również się nie nudzą. Rzecz się dzieje w klubie katolickim (o klubach więcej było więc nie będę wchodzić w szczegóły) rzut beretem od naszego domu. Klub jest pod wezwaniem świętego Grzegorza i ponieważ jest to słynny budynek z serialu komediowego Phoenix Nights postanowiliśmy wreszcie zobaczyć go od środka. Kumpela kumpeli, która jest w trójce klasowej pomogła nam dostać bilety. Szczerze mowiąc ponieważ ta kumpela jest mamą zastępczą to mieliśmy alibi przy okazji załatwione.
Bilety kupione, zajmujemy miejsce i pozostałe reguły gry są dokładnie jak przy obstawianiu meczów w zakłądzie bukmacherskim. Tylko stawki niższe. Ponieważ zabawa jest dla dzieci to, żeby było wesoło są wyścigi świń i psówa, a nie tylko koni. Wyścigi są autentyczne tylko sprzed dobrych kilku miesięcy. Są na tyle stare, żeby nikt nie znał wyników. Nawet najbardziej uzależniony gracz nie zna wyników wszystkich wyścigów na całym świecie więc ryzyko jest znikome. A poza operatorem nikt wcześniej nie wie, które wyścigi będą wyświetlane.
I z czym mam problem można zapytać.
Ano obawiam się, że takie wczesne zaszczepianie dzieciom radości z obstawiania może później powodować, że one nie będą widzieć w tym nic złego. A może właśnie lepiej jeśli wcześniej się z tym zetkną i nauczą kiedy odejść od stołu? I oczywiście wszystko jest dla ludzi i gry i lotto itd. Ale jakoś uwiera mnie to. Może dlatego, że widzę jak w bidnym Farnworth ludzie przepuszczają zasiłki i zapomogi na wyścigach konnych i innych.
A mojemu moherowemu beretowi nie podoba się krzyż nad barem. Nie podoba mi się mieszanie alkoholu z religią chociaż sam Jezus rozmnażał wino w Kanie Galilejskiej. Na szczęście to wszystko moje i tylko moje problemy. Dzieciaki generalnie bawiły się świetnie bo poza wyścigami była teletombola i nadziewana ciasto z ziemniakami i groszek purée. Ah ta brytyjska kuchnia :-)
3 comments:
Ja tez uwazam, ze jezeli dzieciom powie sie, ze cos jest nie do konca dobre, to przynajmniej mysla, czy sie tego podjac w przyszlosci. W tej przyszlosci sa juz wolne od naciskow rodzicow i jezeli byly dobrze wychowywane, same podejma dezycje, czy chca cos robic. Zeby wypracowac w dzieciach wolnosc, najpierw trzeba w nich zaszczepic, ze pewne rzeczy nie sa dobre. Ale to moje zdanie. Moze bledne... Najwazniejsze, to uwierzyc, ze Bog jest w nas- w Tobie, we mnie. Sama modlitwa nic nie wprowadza, nakazy, zakazy, krzyz nad barkiem, na scianach w mieszkaniu tez, jezeli ranisz Boga w ludziach... Ale filozoficznie sie zrobilo...;)
Czasami trzeba troszkę na poważnie. I zgadzam się, że żadne znaki, rzeczy i zaklinania nie pomogą jeśli się nie widzi Boga w drugiej osobie. Szkoda tylko, że często przykazania kościelne są stawiane wyżej niż przykazanie miłości.
Wiara,Bog to skomplikowane pojecia.Podobno szukamy Boga kiedy jest nam ciezko.Mysle, ze Anglikom chodzi o to by ten Bog nie byl tak odlegly jak u nas, taki ideal.Moze ta zabawa ma sprawic, ze myslimy o Bogu tak zwyczajnie.Jezeli taka metoda daje efekty, to nie widze nic zlego
Post a Comment